sobota, 22 listopada 2014

Wybrzeże Amalfi - dzień siódmy - między niebem a ziemią czyli Ravello, Atrani i Amalfi

Siódmy dzień naszej wycieczki okazał się najpiękniejszym spędzonym na Wybrzeżu Amalfi, o czym postaram się przekonać Was w 4 następnych wpisach. Niezniechęceni brzydką pogodą (kolejny raz obudziły nas chmury, ale przynajmniej już nie padało), zdecydowaliśmy się wybrać do Ravello, oddalonego od Maiori o 10 kilometrów. Wydaje się, że to niedaleko, ale tradycyjnie musieliśmy najpierw dostać się do Amalfi, a dopiero stamtąd udać się wysoko w górę, do Ravello. Jazda autokarem, dodajmy nie pierwszej młodości, który zawraca tuż nad przepaścią, dostarcza silnych wrażeń. Ponieważ wyruszaliśmy wcześnie udało nam się wykorzystać kupiony dzień wcześniej bilet 24-godzinny.

Rozkład dnia:

1) Zwiedzanie Ravello
2) Wizyta w Villa Cimbrone (Ravello)
3) Spacer z Ravello do Amalfi
4) Amalfi

Widok z Villa Cimbrone

Ravello


Atrani

Amalfi


piątek, 21 listopada 2014

Wybrzeże Amalfi - dzień szósty - Sorrento

To, że przyjechaliśmy na Wybrzeże Amalfi odpoczywać, nie oznacza od razu, że leniuchować. Po dobrze przespanej nocy i smacznym śniadanku wybraliśmy się autobusem linii SITA SUD do Sorrento, miasta położonego po przeciwległej stronie półwyspu. Z reguły na wakacjach wypożyczamy samochód, ale i transport zbiorowy ma pewną zaletę - oboje możemy napić się lokalnego wina czy piwa. W Maiori kupiliśmy bilety 24-godzinne i jednym z porannych kursów dotarliśmy do miejscowości Amalfi, aby tam od razu przesiąść się do Sorrento.

Muszę przyznać, że droga do i z Sorrento okazała się dla mnie znacznie ciekawsza niż samo miasto. Widoki, które roztaczały się z autokaru były oszałamiające: zielone wzgórza, miasteczka opadające prosto do morza (niestety tego dnia raczej szarozielonego niż turkusowego, ze względu na zachmurzone niebo) i gaje cytrusowe. Mogłabym tak jechać i jechać, gapiąc się za szybę. Ostrzegam tylko, że droga jest bardzo kręta, autobus co chwilę hamuje, więc jeśli ktoś cierpi na chorobę lokomocyjną powinien zaopatrzyć się w odpowiednie środki.

Autobus w Sorrento zatrzymuje się w tym samym miejscu co kolejka Circumvesuviana (obsługująca okolice Neapolu) i aby dostać się do centrum trzeba przejść parę kroków. Nie mieliśmy skonkretyzowanych planów zwiedzania miasta (to chyba sprawia, że tę część wycieczki pozwoliłam sobie nazwać odpoczynkiem), zdecydowaliśmy się po prostu powłóczyć i zjeść coś dobrego (czyt. pizzę).

Sama miejscowość mnie nie zauroczyła. Może sprawiła to pogoda, a może tłumy turystów (przypominam był to maj, nie wiem jak tam musi być w szczycie sezonu!). Zastawione straganikami, sklepikami i restauracyjkami uliczki w centrum nastawione są na przybyszów z Europy Zachodniej, Rosji i Stanów Zjednoczonych, a wskazują na to ceny (i asortyment). Trochę zawiodło mnie to osławione, romantyczne Sorrento, ale nie byłabym sobą, gdybym nie poszukała i tam plusów. Im dalej od ścisłego centrum, tym przyjemniej, bardziej włosko. Spodobał mi się widok na morze, plażę i port (jestem pewna, że gdyby świeciło słońce spodobałby się jeszcze bardziej), a także soczysta, świeża zieleń głębokiego wąwozu, który przecina miasteczko.

Jednak miejsce, które spodobało mi się najbardziej to I Giardini di Cataldo czyli miejski ogród cytrusowy. Gdy tylko wyczytałam o nim w przewodniku wiedziałam, że muszę go zobaczyć, mieliśmy jednak ogromne problemy, aby go znaleźć. Szczęście nam sprzyjało, trafiliśmy do niego w sumie przypadkiem zabijając czas, który został nam do odjazdu, jako że okazało się, że ogród znajduje się blisko dworca. Do Sorrento mogłabym wrócić tylko dla tego południowego sadu. Cienista aleja, ciemnozielone liście, jaskrawożółte cytryny i soczyste pomarańcze tworzą iście baśniową scenerię. A na dodatek w ogrodzie spotkaliśmy bardzo sympatyczną Polkę, która sprzedawała likiery i słodycze, wyrabiane z uprawianych tam owoców. O ile nie jesteście wielbicielami rozkrzyczanych we wszystkich językach świata uliczek (choć przyznaję mają też swój urok), serdecznie polecam Wam to miejsce, a sama mogę zanucić "Do Sorrento wróć" :)

Jedna z uliczek w centrum. Dziwny kadr jest dowodem na tłumy ludzi, starałam się ich po prostu nie uchwycić :)

Drzewo pomarańczowe rośnie sobie przy ulicy, jak gdyby nigdy nic.

Plaża w Sorrento.

Wąwóz przecinający miasto.

Pizza, jedna z wielu.

I Giardini del Cataldo.


czwartek, 20 listopada 2014

Maiori

Wybrzeże Amalfi uznawane jest za jedno z najpiękniejszych miejsc w Europie i, niestety, także za jedno z najbardziej snobistycznych, a w związku z tym - drogich. Co więc, gdy chcą je zobaczyć takie szaraczki jak my? Ano, rozpocząć od poszukiwania odpowiedniego (czyt. nie zbójecko drogiego) punktu wypadowego. Ponieważ my, o czym już pisałam, zdecydowaliśmy się na Palazzo Coco, naszym miejscem noclegowym została urocza, choć niewielka miejscowość Maiori w południowo-wschodniej części Półwyspu Sorrentyńskiego.

Cieszę się, że tak się stało, bo pewnie gdybyśmy zdecydowali się nocować w Sorrento albo w samym Amalfi, to do tego miasteczka byśmy w ogóle nie trafili. A byłoby szkoda, bo panuje w nim bardzo fajna, taka trochę retro, atmosfera. Może przez to, że maj to nie szczyt sezonu, ja czułam się tam trochę jak w uzdrowisku. Spodobał mi się spokój i cisza*, wyjątkowo miła po rzymskim zgiełku. Polubiłam nasze zakupy w lokalnej piekarni (pyszny chleb), małym warzywniaczku (pierwszy raz spróbowałam owoców morwy) i w cukierni, gdzie przesympatyczna starsza właścicielka sprzedawała wyjątkowo apetyczne sfogliatelle.

W Maiori nie ma imponujących zabytków (choć kolegiata Santa Maria a Mare jest godna uwagi), ale za to z górnej części miejscowości rozciągają się fantastyczne widoki. Jeśli nawet nie zdecydujecie się na nocowanie u Antonia, to zróbcie sobie w te okolice krótki (choć, ostrzegam, intensywny) spacer.

W miasteczku znajduje się całkiem szeroka, piaszczysta (no może żwirkowa) plaża. Przed sezonem było na niej super, pusto, ani jednego leżaka, mam jednak uzasadnione obawy, że latem wygląda to gorzej.

* poza niedzielnym porankiem, gdy rozdzwoniły się dzwony we wszystkich kościołach na raz.

Główna ulica miasta Corso Regina, a na niej sprawcy naszego niedzielnego nieszczęścia, na cześć których biły wszystkie kościelne dzwony ;)

Plaża, prawda że przyjemnie?

Okolice naszego pensjonatu wieczorem.

Jeszcze jeden widok z balkonu, nie mogłam się oprzeć.

Okolice kolegiaty.


wtorek, 18 listopada 2014

Palazzo Coco - gdzie spać na Wybrzeżu Amalfi

Wybór miejsca do spania na całym Półwyspie Sorrentyńskim, nawet w maju, to wcale nieprosta sprawa. Hoteli, pensjonatów i apartamentów jest mnóstwo, ale kiedy zderzyłam je z kryterium ceny i jakości (przypominam, ma być przede wszystkim czysto), to nie powiem, aby głowa rozbolała mnie od nadmiaru opcji. Albo było drogo, albo hotel pośrodku niczego, albo brzydki moloch. Mimo wszystko, dzięki Tripadvisor,  szybko trafiłam w dziesiątkę. Pod wpływem świetnych opinii zdecydowaliśmy się zatrzymać w Maiori, w małym rodzinnym pensjonacie, o wdzięcznej nazwie, Palazzo Coco. Pozytywne rekomendacje sprawdziły się co do jednej.

Żeby być w porządku wobec siebie i Was napiszę od razu, że pensjonat położony jest na samej górze miasteczka. Ma to swoje wady i zalety. Zacznę od tych pierwszych - nie da się bezpośrednio pod niego podjechać samochodem, w najgorszym przypadku trzeba pokonać 300 stopni (dość wysokich), a w najlepszym kilkadziesiąt*. Nie jest więc to miejsce dla osób, które mają problem z poruszaniem się, z chorobami układu krążenia oraz dla rodzin z małymi dziećmi. Wszystkim innym polecam je z czystym sercem, bo widok, który roztacza się po pokonaniu wszystkich tych schodów jest oszałamiający. Trudno mi zdecydować czy piękniejszy w dzień (turkus morza) czy w nocy (majolikowa, oświetlona wieża kościoła).

* My oczywiście wybraliśmy najdłuższą trasę i to w ulewie. Nie chcielibyście widzieć miny mojego męża, tachającego 30-kilogramową walizę...

Pensjonat prowadzi przesympatyczny Antonio i jemu to miejsce zawdzięcza domową, miłą atmosferę. Co rano budził nas zapach pieczonych specjalnie dla nas cornetti. Śniadanie wszyscy goście ustalają dla siebie indywidalnie - zarówno godzinę, jak i konkretne danie - mogą być to kanapki, jajecznica, omlet, świeże owoce, a na pewno także inne opcje, których my nie próbowaliśmy. Antonio jest kopalnią wiedzy o okolicy i chętnie odpowiada na wszystkie pytania, zarówno dotyczące zwiedzania, jak i życia codziennego. Mówi po angielsku i, co oczywiste, po włosku.

Ponieważ pobyt rezerwowaliśmy dość wcześnie (w marcu na maj), dostępne były jeszcze wszystkie pokoje. Zdecydowaliśmy się na pokój Gianna - typu superior - cena była niewiele wyższa niż pokoi standardowych, a balkon z pięknym widokiem na morze i miasteczko - nie do przecenienia. Budzić się rano i kłaść spać z tak fantastyczną panoramą było prawdziwą przyjemnością. Pokój, zgodnie z tym co czytałam wcześniej i co podawała strona internetowa, był bardzo czysty i miał wszystko czego potrzeba: wygodne duże łóżko, klimatyzację, lodówkę oraz łazienkę z wanną. To takie miejsce gdzie widać dbałość o szczegóły: ceramika w kuchni i łazience w lokalnym stylu, ładna kolorystyka, miękkie ręczniki.

Niestety nie mam zwyczaju robienia zdjęć pokojów, w których śpię. Z reguły zaraz po moim wejściu, jest w nich jak po przejściu tajfunu - jedna, druga waliza, plecak, przewodnik, notatnik i parę biletów nie sprzyjają  fotografowaniu. Załączam kilka zdjęć widoku z okna, tak na zachętę.

Cena jednej nocy w maju wynosiła 55 euro, a więc za 5 nocy zapłaciliśmy 275 euro. Z tego co zauważyłam najlepiej rezerwować przez stronę pensjonatu, przez booking.com wychodziło trochę drożej.

Dla porządku: klik
Opinie na Tripadvisor: klik

Widok z Palazzo Coco o poranku.

Widok z Palazzo Coco o zmierzchu - to najpiękniejsza pora w południowej Europie.

Widok z Palazzo Coco w nocy.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Dzień piąty - z Rzymu do Maiori

Tak jak pisałam na samym początku, nasz majowy wyjazd do Włoch składał się z dwóch zasadniczych części - intensywnego zwiedzania Rzymu oraz bardziej wypoczynkowego pobytu na wybrzeżu amalfitańskim. Pora więc przemieścić się ze stolicy na południe Italii do maleńkiego miasteczka Maiori, które wybraliśmy sobie na punkt wypadowy do dalszych wycieczek po Półwyspie Sorrentyńskim.

Nie pamiętam czy już o tym wspominałam, ale jestem wielbielką włoskich kolei. Pewnie są na świecie bardziej punktualne, czyste i nowoczesne, ale to na Trenitalii jeszcze się nie zawiodłam. To dzięki niej w 2010 roku, gdy wybuchł wulkan Eyjafjallajoekull, mogłam dotrzeć do domu, na obronę pracy magisterskiej. Wybór środka transportu był więc prosty. Z Rzymu (z dworca Termini) pociągiem udaliśmy się do Neapolu (na dworzec główny - Napoli Centrale), stamtąd znów koleją do Salerno i dopiero dalej autobusem do Maiori.

Ponieważ sama podróż do najciekawszych nie należała, nawet widoki za oknem były dość nudne (a na dodatek im bliżej było Neapolu tym niebo stawało się bardziej pochmurne, a od Salerno już regularnie lało), postaram się opisać jej praktyczny aspekt.

Bilety na pociąg, a przynajmniej na dłuższe trasy najlepiej kupować na około miesiąc-dwa przed wyjazdem przez stronę internetową Trenitalia, wtedy, z tego co zauważyłam i doczytałam w Internecie ceny są najkorzystniejsze. Ja niestety trochę się zagapiłam i w momencie kiedy zdecydowałam się je kupić, to bilety na Frecciarossa i Frecciabianca - czyli najszybsze pociągi na tej trasie, były już dość drogie. Dlatego zdecydowaliśmy się na pociąg Regionale, który jedzie co prawda wolniej (łącznie jakieś 2,5 h), ale za to jest zdecydowanie tańszy. Bilet do Salerno kosztował nas tylk 11,20 euro za osobę. To, co bardzo lubię na włoskich stacjach, to automaty biletowe. Co prawda znam włoski i nie miałabym kłopotu, aby dogadać się z panią/panem w kasie, to jednak maszyna zdecydowanie usprawnia zakup. System jest bardzo czytelny i przyjazny dla użytkownika, możliwe jest korzystanie po włosku, angielsku oraz, jeśli dobrze pamiętam, po francusku i niemiecku.

Dworzec Termini nie jest najlepszym miejscem na długie posiedzenie, co prawda jest księgarnia, parę kawiarni, barów szybkiej obsługi i McDonalds, ale jedyne co mi się tam spodobało, to atmosfera - każdy gdzieś jedzie, każdy w swoją stronę, ciekawe gdzie.

Nieciekawe są natomiast przedmieścia Neapolu. Smutne i szare, przygnębiające blokowiska, idealna scenografia dla Gomorry. Nietrudno uwierzyć w historie o tym, jak bardzo niebezpieczna jest stolica Kampanii i zniechęcić się do tego, bądź co bądź, pięknego, południowego miasta. Dworzec główny jest dość duży, ale łatwo się na nim odnaleźć. Jak to zwykle we Włoszech , w turystycznych miejscach, wszystko jest dobrze opisane, a nam na dodatek pomógł miły pan konduktor. Podróż z Neapolu do Salerno minęła błyskawicznie, choć na stojąco - pociąg był zatłoczony. 

Jak już wspominałam z Salerno do Maiori jechaliśmy autobusem (dworzec autobusowy znajduje się tuż przy kolejowym). Nie przepadam za tym środkiem transportu, ale akurat na Półwyspie Sorrentyńskim nie mogłam go unikać. Największym przewoźnikiem na półwyspie jest firma Sita Sud, a głównym punktem przesiadkowym dworzec autobusowy w miejscowości Amalfi. Aby dojechać z Salerno do Maiori potrzebowaliśmy biletu 45-minutowego, bo tyle mniej więcej trwa podróż, ale dostępne są także inne warianty. Czas przejazdu można oszacować na podstawie rozkładu jazdy i w ten sposób kupić odpowiedni bilet. W ramach określonego czasu można dowolną ilość razy wsiadać i wysiadać z autobusu. Jeśli planuje się dużo jeździć po półwyspie warto kupić bilet 24-godzinny, który kosztuj 6,80 euro. Strona internetowa z aktualnymi rozkładami, nie tylko autobusów, ale i promów tu: transport na Amalfi.

Dworzec w Salerno - w dniu wyjazdu, gdy przyjechaliśmy solidnie lał deszcz.

Zatłoczone Termini.

wtorek, 4 listopada 2014

Rzym - dzień czwarty - nocny spacer

Trudno się zdecydować, czy Rzym wygląda piękniej w dzień czy nocą, dlatego zapraszam na wieczorny foto-spacer po ulicach wiecznego miasta. Próżne nadzieje, że po ciemku uda się sfotografować zabytki tak, aby nie przesłaniali ich ludzie, bo jest ich właściwie tyle samo co w południe. 

Piazza di Sant'Ignazio - plac zaprojektowany tak, by przypominał scenę teatralną.

Fontanna przed Panteonem autorstwa Giacoma della Porta.

Panteon - równie monumentalny w dzień, co w nocy.

Jeden z moich ulubionych rzymskich zaułków.

Fontanna di Trevi - podpis tego zdjęcia to czysta formalność.

Pomnik Wiktora Emanuela II - choć czekaliśmy bardzo długo, nie udało się zrobić zdjęcia bez żadnego samochodu.


Pozdrowienia z Rzymu :)

To już niestety koniec naszych rzymskich wędrówek. Nie udało się zobaczyć wszystkiego, czasu było za mało. Wrócimy jesienią, może za rok, może za dwa (tyle jest jeszcze innych miejsc do odwiedzenia), w planach już są: Zatybrze z Isola Tiberina, Gianicolo, Galleria Borghese i ogrody Tivoli.


poniedziałek, 3 listopada 2014

Rzym - dzień czwarty - Panteon

Już prawie miesiąc mnie tu nie było, ale powracam z przytupem, bo dziś będzie o Panteonie  (wł. Pantheon), najlepiej zachowanej antycznej budowli Rzymu.

Budowę świątyni poświęconej wszystkim bogom (pan - wszystko; theoi - bogowie) zlecił na początku II wieku n.e., znany z architektonicznego rozmachu, cesarz Hadrian. Wcześniej w tym miejscu stała świątynia wybudowana przez Marka Agryppę, stąd mylący napis pod frontonem - M. Agrippa F.K.Coc. Tertivm Fecit czyli "Marek Agrypa, syn Lucjusza, w czasie trzeciego konsulatu to zbudował". Swoją świetną kondycję Panteon zawdzięcza faktowi, że na początku VII wieku przekształcono go w chrześcijański kościół pw. Najświętszej Marii Panny od Męczenników (Santa Maria ad Martyres). Nie uchroniło go to co prawda w 100% od zniszczeń, bo brąz z portyku wykorzystano do budowy baldachimu w Bazylice św. Piotra oraz armat w Zamku św. Anioła, ale i tak po dziś dzień zachwyca monumentalnością.

Monumentalnością i doskonałością, bo to jedna z najbardziej proporcjonalnych budowli swoich czasów. Średnica, wybudowanej na planie okręgu świątyni, dokładnie równa się jej wysokości i wynosi równe 43 metry. Kopułę wieńczy 9-metrowy otwór tzw. oculus. To nie tylko jedyne źródło światła, ale także znakomity przyrząd astrologiczny. 21 czerwca, w najdłuższy dzień roku, snop światła pada dokładnie tuż przed głównym wejściem. Ze względu na to, że Panteon nie jest w pełni kryty, a Rzym nie znajduje się na pustyni, jego posadzka obniża się w centralnej części, wokół odpływu dla wody deszczowej. Aby uzmysłowić sobie potęgę świątyni, pomyślcie, że ściany mają aż 6 metrów grubości (tylko w ten sposób są w stanie utrzymać olbrzymią kopułę).

Panteon to miejsce ostatniego spoczynku najwybitniejszych Włochów. Znajduje się tu przepiękny w swej prostocie grobowiec Rafaela Santi (cóż to musiało być za wyzwanie zaprojektować nagrobek dla tak wielkiego artysty). Co ciekawe do wykonania dwóch grobów - królów Humberta I i Wiktora Emanuela II wykorzystano brąz z armat z zamku św. Anioła - w ten sposób wrócił w należyte miejsce, a historia raz jeszcze zatoczyła koło.

Muszę przyznać, że Panteon to jedno z tych miejsc, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Nie tylko dlatego, że dzięki niemu łatwo wyobrazić sobie jak wyglądał starożytny Rzym, ale przede wszystkim ze względu na swoją atmosferę. Niesamowite echo, fruwające pod sufitem gołębie, las kolumn przed wejściem. To wszystko sprawia, że chce się tam wrócić i po prostu być.

Godziny otwarcia: codziennie - 9:00-19:30, w niedzielę 9:00-18:00
Koszt: bezpłatnie
Adres: Piazza della Rotonda, Roma
Strona internetowa: klik

Dzień IV: Muzea Watykańskie cz.1 i cz.2 - Pizzarium - Plac św. Piotra - Bazylika św. Piotra - La Gelateria Frigidarium - Panteon - Rzym nocą


Panteon.

Oculus. Z poziomu posadzki 9-metrowy otwór wydaje się całkiem malutki.

Grób Rafaela.

Sympatyczna mewa towarzyszyła nam podczas długiego odpoczynku tuż pod Panteonem.